Świadectwo

Niektórzy mówią, że nie ma przypadków, tylko Pan Bóg prostuje nasze ścieżki, abyśmy byli bliżej Niego…I tak jest! Dla mnie przygotował taką drogę, która zaprowadziła mnie i moją rodzinę do Domowego Kościoła.

Od dziecka należałam do różnych grup duszpasterskich, najpierw schola dziewczęca, Ruch Apostolstwa Młodzieży, a potem duszpasterstwo akademickie. I tam właśnie poznałam mojego przyszłego męża. Wyjeżdżałam na wakacyjne rekolekcje i brałam udział w różnych spotkaniach formacyjnych. Żywa dziewczęca wiara pozwoliła mi przeżyć wiele trudnych chwil w moim młodym wieku. Potem wyszłam za mąż, urodziły się dzieci i nagle zaczęło brakować czasu dla siebie, męża i Pana Boga. Liczyły się tylko dzieci i obowiązki dnia codziennego. A głód Pana Boga pozostał…

Po tylu latach formacji brakowało mi spotkań z Panem Bogiem na osobistej modlitwie i w grupie duszpasterskiej. Wiedziałam, że chcę życie mojej rodziny budować na Bogu. Chciałam znaleźć dla nas miejsce, w którym będziemy wzrastać w wierze i wspólnej miłości. Wiedziałam też, że to ma być miejsce dla całej naszej rodziny, dla mnie, męża i naszych dzieci. Wspominałam mężowi o Domowym Kościele, ale w ciągłym pędzie dnia codziennego nie znaleźliśmy czasu, żeby poszukać dla nas takiej grupy. Mąż zaczął chodzić na spotkania Grupy Męskiej u Pijarów. Pewnej niedzieli rano mówi, że u Pijarów powstaje nowy krąg Domowego Kościoła i może pojechalibyśmy. Pomyślałam – „Wspaniale. Jedźmy!”.

Pojechaliśmy na Mszę Świętą, po której ojciec Tomasz zapraszał wszystkie rodziny kręgowe na ciastko i herbatkę. Jednak wejście do nowego miejsca, do nieznanych mi ludzi, nie było dla mnie łatwe i pojawiły się wątpliwości, że może innym razem, może nie tutaj, nie teraz… I wtedy mój synek zaczął krzyczeć i ciągnąć mnie za rękę – „Chce na ciastko. Chce na ciastko!”. Na tę scenę nadszedł ojciec Tomasz i zaprosił nas na to ciastko i herbatę. I weszliśmy…. I tak już zostaliśmy. Teraz wiem, że to miejsce, ten czas był dla nas. Powiedziałam, że tak się tutaj znaleźliśmy przez przypadek, ale to nie był przypadek, tylko palec Boży. Bóg wybrał dla nas to miejsce, tych ludzi i ten czas, żebyśmy byli bliżej Niego i Jemu powierzyli dalszą naszą drogę. Zaczęliśmy chodzić na comiesięczne spotkania dla małżeństw, na niedzielną Mszę Świętą dla kręgów Domowego Kościoła i inne bardziej rodzinne spotkania.

Domowy Kościół wiele dla mnie znaczy. Podczas spotkań dzielimy się z innymi małżeństwami swoim życiem i wiarą. Poznaliśmy na naszym kręgu wspaniałych ludzi, którzy swoim życiem dają świadectwo wiary i przywiązania do Pana Boga. Spotykam się z nimi, rozmawiam i inspiruję, a przede wszystkim spotykam się z Nim, moim Panem i Zbawicielem. Odkąd zaczęłam wrastać w ten Domowy Kościół, przestałam się bać i martwić o wiele rzeczy. Ogarnął mnie taki wewnętrzny pokój i wiara, że z tymi naszymi troskami i kłopotami nie jesteśmy sami, że Pan Bóg nad nami czuwa. Na nowo ułożyłam swoją hierarchię wartości i zrozumiałam, że troszczę się o zbyt wiele, a potrzeba mi tak niewiele… Powierzyłam swoje życie, rodzinę, problemy i radości Panu Bogu. Przyjęłam Pana Jezusa jako mojego Pana i Zbawiciela.

Teraz jestem już spokojna i wiem, że buduję życie mojej rodziny na mocnym fundamencie. A nasza obecność w Domowym Kościele to najlepsze co nas mogło spotkać. Mam nadzieję, że dalej będziemy wzrastać w wierze do Pana Boga i miłości do ludzi.






Jesteśmy małżeństwem od 2,5 roku. Po narodzinach dziecka wspólnie z żoną postanowiliśmy przystąpić do Domowego Kościoła. Doświadczenia naszych rodzin działających w Ruchu Światło-Życie i fakt, iż chcieliśmy się skupić na pracy nad naszą relacją w małżeństwie spowodowały, że wybraliśmy ten rodzaj formacji. Niestety w naszej parafii św. Rocha nie tworzył się nowy krąg, a poszukiwania innego trwały, więc nasz zapał ostygł. Po informacji o tworzeniu nowego kręgu w parafii św. Józefa Kalasancjusza mieliśmy duże wątpliwości czy naprawdę tego chcemy.

Pierwsze wrażenie podczas spotkania spowodowało jeszcze większą niepewność: małżeństwa starsze od nas stażem, inny wiek dzieci, itd. Po czasie wiem, że to były działania złego ducha, który bardzo nie chciał, by ten krąg powstał. Ale już pod koniec spotkania poczułem więź z pozostałymi małżeństwami. Działalność Ducha Świętego, radość wynikająca ze wspólnych rozmów powodowała, że nie mogłem się doczekać comiesięcznych spotkań. Wielokrotnie w ponad półrocznym czasie, doświadczałem mocy wspólnej modlitwy i wsparcia udzielanego sobie nawzajem przez uczestników kręgu.

Kilka dni przed uroczystą Eucharystią z przyjęciem Jezusa jako Pana i Zbawiciela rozchorowało nam się dziecko, u mnie pojawiły się problemy z dużym bólem zębów, w dzień uroczystości zdążyliśmy się pokłócić z żoną. Dodatkowo prześladowały mnie myśli, czy ja tak naprawdę chcę Panu Jezusowi wszystko oddać. Trzymając w rękach mały krzyż wszystkie wątpliwości minęły.

Po tej uroczystości na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło: dziecko dalej choruje, antybiotyk nadal przyjmuję, ale człowiek czuje się lżejszy, spokojniejszy i bardziej szczęśliwy. Wierzę, że jeszcze zobaczę wiele owoców dzisiejszej uroczystości ufny w słowa, że Jezus nie zabiera krzyża, ale daje mocniejsze plecy i siły by z Nim wszystko przetrwać.